Baby blues

archiwum własne

Dziś chcę zmierzyć się z trudnym tematem. Z czymś, o czym coraz więcej, ale w moim odczuciu wciąż za mało się mówi. Będę pisać jak zwykle maksymalnie szczerze, być może to co napiszę kogoś zaszokuje, zdziwi, zasmuci. A może dzięki temu co napiszę kilka kobiet, albo chociaż jedna przeczyta i pomyśli "nie jestem chora ani szalona, to minie!". 


Ciążę miałam w miarę bezproblemową (nie licząc strasznych migren w 1 trymestrze i wysypki ciążowej w 3 trymestrze), bardzo pozytywnie nastawiałam się do porodu, nie mogłam się go doczekać. Podobnie do karmienia piersią. Miałam swoje wyobrażenia, marzenia o porodzie. Te marzenia niestety nie do końca się spełniły, Osoby, które czytały moją historię porodu wiedzą, że nie potoczyło się tak, jak tego chciałam. Cholernie bałam się cesarki i niestety cesarka, której byłam pewna, że uniknę, stała się moim doświadczeniem. Początkowo moim koszmarem - dosłownie. Po porodzie wszystko mnie bolało, bałam się kaszlnąć, Kazio musiał dostawać antybiotyki profilaktycznie, położne nie były zbytnio pomocne, mąż był wieczorem wyganiany, a ja zostawałam sama, z walką o mleko z laktatorem w dłoni i płaczącym dzieckiem. A jak wróciliśmy do domu wcale nie było lepiej, nie mogliśmy Kazia dobudzić do karmienia, wciąż miał dość wysoką żółtaczkę, a ja nie radziłam sobie z emocjami. Wszystko było nie tak...

Jak spojrzę na to z perspektywy czasu to nic nie było aż tak straszne jak wtedy myślałam. Jasne, nadal nie jestem szczęśliwa, że miałam cc, ale już tak tego nie przeżywam i wcale nie wspominam źle początków macierzyństwa, jak patrzę na siebie z wtedy to myślę, że nie byłam wtedy do końca sobą. Ale wtedy...

Bylam koszmarnie przybita, zmęczona, miotały mną sprzeczne uczucia, od wielkiej miłości, wzruszenia, zachwytu, poprzez totalne załamanie, łzy, złość, bezsilność. Potrafiłam wchodzić pod prysznic i szlochać, tak żeby mąż nie widział i szeptać do siebie, że nie chcę, że co ja mam zrobić, że nie nadaję się na matkę, że sobie z tym nie poradzę, że chcę żebyśmy znowu byli we dwójkę, że po co mi to było. A przecież jednocześnie bardzo kochałam naszego synka, nigdy - nawet w tych ciężkich chwilach nic złego nie przyszło mi do głowy, że go nie chcę czy coś podobnego, NIGDY. Ale z drugiej strony nie umiałam sobie z sobą poradzić. Potem mąż zaczął widzieć, że coś się ze mną dzieje. Na początku zbagatelizował i kazał mi się brać w garść, bo dziecko. Poczułam się przez chwilę odepchnięta, jakbym ja już się nie liczyła tylko dziecko. Powiedziałam mu, że już mnie nie kocha. Strasznie absurdalnie się wtedy zachowywałam. Mąż na szczęście chodził ze mną do szkoły rodzenia i szybko ogarnął, że to co się ze mną dzieje to prawdopodobnie baby blues. Zaczął pytać co się dzieje i jak może mi pomóc. Co może zrobić, żebym poczuła się lepiej. Powiedziałam, żeby tylko nie był na mnie zły za te moje nastroje. Zaczął zapewniać, że kocha mnie najmocniej, że dobrze wyglądam, że jestem świetną mamą i dobrze sobie ze wszystkim radzę. Bardzo mi pomagał, wstawał ze mną na każde nocne karmienie, nawet kiedy już wrócił do pracy i to z własnej inicjatywy. 

Ten mój stan trwał około miesiąca. Potem wszystko zaczęło się stabilizować, a miłość do Kazia wybuchnęła jeszcze większym płomieniem. Mąż wrócił do pracy - szalenie bałam się tego momentu, zostać sama z dzieckiem, bez pomocy i bez pomysłu jak sobie ze wszystkim poradzić. Ale ustaliliśmy swoją rutynę i zaczęłam się cieszyć tym wspólnie spędzanym czasem. Nadal chwilami miałam w sobie taką tęsknotę za swobodą, gdy mogliśmy pójść do kina czy gdy mogłam odpocząć wtedy kiedy miałam na to ochotę, ale już bez dołków, łez i smutków. Wtedy powtarzałam, że nie wiem czy w ogóle będę jeszcze kiedyś chciała mieć dzieci. Dziś marzę już o kolejnej ciąży i porodzie ;) 

Po co o tym pisać ktoś powie, skoro szybko minęło i teraz jest zupełnie normalnie i nie mam depresji poporodowej. Myślę, że trzeba. Macierzyństwo bardzo często przedstawiane jest jako sielanka, słodkie małe bobo śpiące w ramionach albo w łóżeczku, piękna zadbana i szczupła już mama, wpatrzona w dziecko rozanielonym wzrokiem. Do tego dochodzi mama multitasking, która ogarnia dom na tip top, gotuje 3 daniowy obiad w międzyczasie karmiąc piersią, szyje, majsterkuje, biega do fryzjera, kosmetyczki, ogarnia fitnessy i bieganie, no i jest zakochana w byciu mamą od pierwszego dnia. A właśnie nie zawsze tak jest. Powiem więcej - rzadko tak jest. Nie mówię tu o braku miłości do dziecka, choć i to się zdarza - poczucie wyobcowania, czy to naprawdę jest ten człowiek, który był we mnie Takie poczucie "what the fuck?". Ja miałam w sobie takie pytania, co się ze mną dzieje, jak ja sobie dam radę, ten człowiek będzie już ze mną całe życie (no, przynajmniej do 18 stki) i wtedy bardzo mnie to przerażało, paraliżowało wręcz. Do tego doszło cc, do tego strach o dziecko, którego nie dostałam od razu po porodzie, strach o karmienie piersią wymarzone, a potem walka o mleko z laktatorem. Potem walka o cycanie, o przyrastanie na wadze, walka o wybudzanie. Walka z ciałem w połogu, z tym jak źle się z sobą czułam, z budzeniem się zlaną potem i dreszczami. Na dodatek to było moje pierwsze dziecko, a to zwielokrotnia strach, brak pewności siebie. Myślałam, że jestem gotowa na wszystko co związane jest z posiadaniem dziecka. Ale na to się nie da przygotować. Można i trzeba, ale i tak rzeczywistość weryfikuje. 


Nie chcę nikogo straszyć. Macierzyństwo jest dla mnie czymś wspaniałym. Teraz jeśli płaczę to głównie ze wzruszenia, wdzięczności, szczęścia i wielkiej miłości do synka. Przestałam myśleć o tym, że olaboga już nie jesteśmy sami i to się nie zmieni. Przywykłam do tego i pokochałam to, widząc jak Kazio się rozwija, jak rośnie, z ciekawością oczekuję kolejnych kamieni milowych, jestem ciekawa jakim będzie człowiekiem w miarę upływu czasu! Kocham go ponad życie i nie zmieniłabym nic, takie to kochane dziecko. Po tamtych samopoczuciu nie został nawet ślad, jedynie moje wspomnienia "nieswojej mnie", która nie weszła w rolę od razu koncertowo, a dopiero musiała się jej uczyć na spontanie. I ja wiem, że wiele mam wstydzi się. No bo jak można najpierw starać się z całych sił o ciążę, potem cieszyć z niej ogromnie a na koniec palnąć "na co mi to było?". Takie słowa często spotykają się ze społecznym ostracyzmem, z pogardą, krytyką, z sugerowaniem, że taka mama nie kocha swojego dziecka, że lekceważy je, nie zajmuje się nim. Ale to są słowa krzywdzące. Dajmy sobie prawo dochodzić do siebie. Hormony, zmęczenie, laktacja i przede wszystkim mały człowiek, stanowiący dla nas zagadkę to taki wielki misz masz dla jednej osoby, że faktycznie można na chwilę "oszaleć". A warto wspomnieć, że gdy miałam te najgorsze momenty, gdy płakałam to jednocześnie miałam cholerne wyrzuty sumienia! Jak ja, mama, która tyle na to czekała, może tak w ogóle pomyśleć? To tylko potęgowało spiralę wmawiania sobie, że nie nadaję się na mamę i jestem "złą" mamą. Teraz wiem, że niepotrzebnie. 

Baby blues może trwać kilka dni, a może trwać kilka tygodni, niekiedy przedłużyć się w parę miesięcy. Czasem miłość nie wybucha od razu wielkim strumieniem. Przychodzi frustracja, złość, brak zrozumienia - czemu ono ciągle płacze. co ja mam zrobić, skąd wiedzieć co mu dolega, jak to przetrwać? Niechby już przestało.. niechby dało się wyspać... Niekiedy mamy w pierwszych chwilach dziecka zajmują się nim niejako z obowiązku. Niekiedy czas pojawienia się dziecka to czas kumulacji problemów w związku, bo przecież nasz mąż czy partner też oswaja się ze zmianą życia i całym tym zamieszaniem. Wszystko na co tak czekaliśmy i pieczołowicie się przygotowaliśmy nagle zdaje się obce jak daleka planeta. Nagle okazuje się, że to i tamto się kompletnie nie przydaje, a siamto by się jednak przydało. Czasem z bezsilności chce się płakać, krzyczeć, rzucić czymś, rzucić w kogoś, a na koniec ląduje się z ogromnymi wyrzutami sumienia, złością na samą siebie, z całym wachlarzem najgorszych inwektyw pod swoim adresem, bo jak można nie ociekać zajebistością tylko z brudnymi włosami zasypiać na łóżku o 21? Jak można o 1 w nocy po karmieniu podjadać serki z lodówki (albo co gorsza winogrona?)? Jak można powiedzieć na co nam to było?

Gdy już z synkiem ustaliliśmy swoją rutynę, połóg zaczął mijać, poczułam, że jestem mega szczęściarą! Mam super męża, który kocha nas nad życie. Mam ślicznego, zdrowego synka, którego kochamy nad życie. Że może warto wyrzec się pewnej dozy egoizmu na rzecz tej małej istotki. Że muszę małymi gestami dbać o siebie - choćby pomalować rzęsy na spacer, albo poćwiczyć chwilę jogę dla relaksu, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.

Chciałabym z całych sił wesprzeć każdą młodą mamę, która boryka się z takim tyglem emocji w sobie i powiedzieć jej coś, co sama wtedy usłyszałam od pewnej mądrej kuzynki - co by się nie działo w tych pierwszych chwilach macierzyństwa - TO MINIE. Wszystkie trudności, wątpliwości, smutki, żale MINĄ. Podobnie jak dolegliwości u dziecka. 


Jeśli jednak nie mijają, warto skonsultować się z psychologiem, psychiatrą, terapeutą - niewielki procent kobiet doświadcza niestety depresji poporodowej, która wymaga leczenia - dla Was i Waszej rodziny. 

Jeśli czyta to ktoś z otoczenia młodych mam - proszę nie oceniajcie, obserwujcie, proponujcie pomoc i wsparcie. Czasem wystarczy się trochę wygadać, na chwilę zastąpić by młoda mama mogła wziąć dłuższą kąpiel dla relaksu, uspokojenia nerwów, ukojenia myśli. A jeśli zły stan się przedłuża należy zaproponować inne rozwiązanie, bo warto pamiętać - depresja jest chorobą niebezpieczną, zarówno dla osoby chorej jak i jej otoczenia.

Żeby nie kończyć pesymistycznie, powiem, że to naprawdę mija, przynajmniej u mnie jak i u większości mam jakie znam. Przyzwyczajamy się do tego, że nasze życie nabiera nowego sensu, nowego wymiaru i staje się on wyjątkowy i piękny, gdy dziecko po raz pierwszy świadomie się do nas uśmiecha, gdy wydaje pierwsze zbitki sylab, gdy zaczyna się przemieszczać... wszystko to jest takie zwyczajne i wyjątkowe zarazem, a nas rozpiera duma. A mnie.. wciąż szok, że ten mój Kazio mieszkał sobie w moim brzuszku i się tam mieścił. Czasem mam wrażenie, że kocham coraz mocniej. Zawsze wydaje mi się, że to już niemożliwe, a wciąż ta miłość rośnie i dzieli się. Mam nadzieję, że za jakiś czas projekt dwie kreski zostanie u mnie wznowiony. Bo wiecie co? Mimo wszystkich trudniejszych chwil - zdecydowanie warto!

Ps.napis spod kapsla tymbarka odbieram tak, że zostałam wybrana na żonę i mamę nie bez powodu :)

Komentarze

  1. Z Baby Blues spotkałam się niejednokrotnie w telewizji czy w internecie. Tak jak jeszcze parę lat temu nie potrafiłam tego zrozumieć, tak teraz jestem wobec takich kobiet wyrozumiała, bo nie oszukujmy się, ale każdą z nas może to spotkać, nawet jeśli wcześniej ani nas, ani nikogo w rodzinie, depresja nie dotyczyła.
    Będąc w mojej upragnionej ciąży, o którą tak bardzo się starałam, po zobaczeniu 2 kresek ogarnęła mnie niesamowita euforia, ale po paru dniach zaczęłam mocno myśleć o tym wszystkim, że to już koniec wolności, że już nie wyjedziemy sami we dwoje odpocząć, skończyły się leniwe soboty czy niedziele, gdzie mogliśmy pospać do 10, kiedy chcieliśmy to szliśmy/jechaliśmy gdzie chcemy i kiedy chcemy, a teraz wszystko będzie podporządkowane pod tą małą istotkę. Naszła mnie wtedy taka czarna myśl "na co mi to było, może jeszcze bym się nacieszyła wolnością tylko we dwoje", oczywiście zaraz siebie skarciłam za takie myślenie, że jak w ogóle mogłam tak pomyśleć, przecież pragnęłam tego dziecka najbardziej na świecie. Z każdą jedną kreską zalewałam się łzami, że się nie udało, że kolejny miesiąc w plecy, że może coś z nami jest nie tak, a gdy się udało ja śmiem myśleć o takich rzeczach. Znienawidziłam siebie za to i może dlatego mnie skarało, że skoro było w moim sercu takie zawahanie, odebrano mi moje najdroższe maleństwo...

    Mama Aniołka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie tak o sobie nie myśl! Nie zrobiłaś nic złego, a takie zawahanie ma zapewne każda, albo prawie każda kobieta, która dowie się, że zostanie mamą, nawet taka, która się mocno starała. Ja to zawahanie także miałam, natłok myśli - jednocześnie szczęście ale też obawy, czy podołam, czy będę mieć dostatecznie dużo cierpliwości, co będzie ze mną, moimi potrzebami, spontanicznością, z małżeństwem. Miałam milion myśli na sekundę, sama sobie wymyślałam.
      Nie nienawidź siebie! Nie wyrzucaj sobie, nic Cię nie pokarało, po prostu tak musiało być, po to by Twój Aniołek czuwał nad Wami. Musisz siebie kochać, bo jak dzieciątko ma przyjść do nienawidzącej siebie kobiety? Najpierw musisz kochać siebie, by móc tą miłość dzielić z dzieciątkiem, a ono przyjdzie, zobaczysz :)

      Usuń
    2. Masz rację :) Każda z nas może się zawahać, to chyba normalne, że człowiek oprócz radości, czuje również obawy.
      A tak z innej beczki, udało nam się po wielu staraniach zafasolkować i jestem w 8 tyg. ciąży :) wczoraj byłam na USG i słyszałam bicie serduszka Bąbelka. Mam ogromną nadzieję, że wszystko będzie w porządku i szczęśliwie donoszę maluszka :)

      Usuń
    3. O rany! Nawet nie wiesz jak się cieszę czytając ten komentarz, aż mam banana na twarzy! Trzymam za Bąbelka mocno kciuki, cudowna wiadomość! Oczywiście zapraszam Cię nadal na bloga, dawaj znać jak się czujecie, mam nadzieję, że nadal będziesz tu znajdować coś ciekawego do poczytania :) Dużo zdrówka!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty