W obliczu straty



Szkic na taki temat wpisu już dość długo wisiał mi jako jeden z tematów do poruszenia, ale jak to zwykle bywa, jako, że temat jest bardzo trudny - usilnie zwlekałam z jego napisaniem. Drugim powodem było też to, że nie czułam się do końca kompetentna. Ciąża z Kazikiem od początku była książkowa (no, może poza znacznie za wysokim TSH które spędzało mi sen z powiek na samym początku i wysypką, która spędzała mi sen z powiek na samym końcu). Od bladej kreski jednego dnia, po ciemniejącą, idealnie rosnącą betę, idealnie zbiegającym się terminem porodu z ostatniej miesiączki i z usg... Wszystko było w jak najlepszym porządku, więc jak ja - szczęściara z książkową ciążą, która nigdy wcześniej nie traciła ciąży miała próbować wejść w skórę osób, którym się to przytrafiło?

Dziś wszystko jest już inaczej. Przeżyłam to na własnej skórze i z jednej strony chcę, a z drugiej nie chcę o tym mówić. Ale ponieważ to miejsce nie służy tylko edukowaniu, ani zamieszczaniu miłych suchych wpisów, jest też rodzajem pamiętnika, to wyrzucę tą historię z siebie. Zrobię to, bo wiem, że to się zdarza częściej niż nam się wydaje.

Piszę to w dzień moich urodzin, za chwilę mój synek kończy roczek. W grudniu wrócił okres po porodzie, a po drugim postanowiliśmy z mężem, że jesteśmy gotowi na rodzeństwo dla Kazika. Wiedzeni doświadczeniem uznaliśmy, że pewnie i tak przyjdzie nam czekać, więc nie ma co zwlekać. Cykle po porodzie często są inne, owulacja bywa przesunięta, opóźniona. Tak też było u mnie - nie wiedziałabym tego oczywiście bez pomiarów temperatury (opisuję tę metodę tu na blogu). Im bliżej było do terminu miesiączki, tym bardziej czułam, że coś się dzieje, a znam swój organizm już dobrze. Czułam, że jestem w ciąży. Test tylko to potwierdził. Byłam przeszczęśliwa. Nie mogłam uwierzyć wręcz w nasze szczęście - pierwszy cykl starań, zawirowania z owulacją, a jednak się udało! Oczyma wyobraźni widziałam już krągły brzuszek w wakacyjnych sukienkach, w głowie liczyłam kiedy zapisać się na pierwsze usg. Myślałam jaki piękny prezent urodzinowy znów dostałam, jak cudownie będzie powiadomić rodzinę przy okazji roczku starszaka. Jednym słowem - nie założyłam żadnego czarnego scenariusza. Nie przyszło mi nawet do głowy, że coś może pójść nie tak - przecież z Kazikiem było tak samo, blada kreska która ciemniała, idealne przyrosty bety... Wierzcie lub nie, ale potem mocno się ganiłam za ten przesadny optymizm, za to, że założyłam tylko jedną wersję wydarzeń. Za to, że pozwoliłam sobie na szczęście i radość.. Ale do rzeczy. Już po spojrzeniu na pierwszy wynik bety poczułam niepokój - zaledwie 9,9. By ukryć zdenerwowanie liczyłam czas od potencjalnej owulacji wyliczając sobie, że to widocznie bardzo wczesna ciąża i dlatego jest jednak inaczej niż z Kazikiem, gdzie pierwsza beta była ponad 180. Zrobiłam drugą po 48 h. Niepokój mnie nie opuszczał, ale wciąż wierzyłam, że zobaczę sporo większy wynik. Tymczasem kolejny był 10,1... 

Na przemian płakałam i strofowałam siebie, potem znowu płakałam. Szukałam jakiejś deski nadziei, jak tonący chwytający się brzytwy. Liczyłam już tylko na cud, na to, że może to jeszcze jakoś ruszy, choć rozum podpowiadał mi, że to płonna nadzieja. Gdyby nie mój mąż i fakt, że miałam Kazia do zaopiekowania pewnie pogrążyłabym się w rozpaczy, której i tak było sporo. Nagle musiałam sama przed sobą cofać swoje wyobrażenia, marzenia. Byłam tak strasznie zła na siebie, że je dopuściłam. Na to, że nie drżałam ze strachu, że byłam tak naiwna, tak nieprzewidująca. Byłam smutna, zła, rozżalona, nieszczęśliwa. Wizja pięknych urodzin zmieniła się w wizję najsmutniejszych urodzin. Tłumaczyłam sobie, że tak musiało być. Że najwyraźniej tak jest lepiej, że coś było nie tak. Modliłam się, żeby albo stał się cud albo, żeby to się jak najszybciej skończyło.. żebym nie musiała tak trwać w niewiedzy tygodniami, żebym nie musiała iść na zabieg, żeby to nie była ciąża pozamaciczna.. Starałam się trzymać, być dzielna. Jednocześnie czułam się w ciąży, czułam, że już pokochałam to, co było zaledwie dwoma kreskami na teście. Jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, przecież to nie dziecko - ktoś powie. Ale każde dziecko było kiedyś takim nie-dzieckiem, dwoma połączonymi komórkami, znajdującymi schronienie w mieszkaniu pod sercem. Niestety, tym razem się nie udało. Kiedy zaczęłam krwawić byłam już właściwie pogodzona z losem. Mimo to znowu popłynęły łzy i płynęły jeszcze kilkakrotnie, choć z całych sił chciałam być dzielna. Prawdopodobnie była to ciąża biochemiczna i nie było dla niej szans. To się po prostu zdarza. Ktoś powie - statystyka - sporo kobiet w takiej było i nawet o tym nie wie, bo po prostu miesiączka się spóźniła. Ale ja nie jestem statystyką, jestem z krwi i kości, kocham, czuję, czekam.

Gdy piszę te słowa już nie płaczę, nie zagryzam warg, jestem spokojna, tylko gdzieś w środku mam jeszcze te wszystkie marzenia, które przez chwilę się spełniły. Przez chwilę radowałam się tym, że nie muszę szukać żłobka, że w końcu kupię wymarzone spodnie ciążowe, że będę mieć dzieci rok po roku z małą różnicą wieku, jak sobie wymarzyłam. Spełniły się, by dać mi pstryczka w nos i odejść w dal. Ale wierzę, że tylko odwlekają się w czasie, że jeszcze będzie pięknie, spokojnie, szczęśliwie. Że mój synek będzie starszym bratem i że nie będę musiała na to czekać latami (i że się doczekam). Wiele osób mówi/ pisze, że po ciąży biochemicznej szybko zachodzi się w kolejną ciążę - nie chcę dawać sobie znów złudnych nadziei, ale byłabym bardzo szczęśliwa gdybym w tym wypadku nie odeszła ze statystyk. Staram się patrzeć na to, co mi się zdarza tak, że wszystko jest po coś, wszystko ma swój cel. Nie wiem jaki to miało cel oczywiście, ale muszę wierzyć jedynie, że tak musiało być. 

Myślałam, że nie zdążę tu tego napisać, tego, że projekt dwie kreski na nowo uważam za rozpoczęty. Przez chwilę byłam farciarą złotego strzału, która miała tu wkleić powyższe zdjęcie ze słowami, że tym razem nie trzeba się było starać! Mój kochany mąż mówi, że już bardzo niedługo znowu będę w ciąży, że już za miesiąc! Może dwa. On jest niepoprawnym optymistą, ale to właśnie on mi powiedział, że teraz to pójdzie szybko, może znów będzie miał rację? Ja się nie chcę nastawiać.
Dziś są moje urodziny i choć niektórzy mówią, że nie powinno zdradzać się marzeń to ja na przekór zabobonom zdradzę - chcę zostać mamą po raz kolejny. To ciężka praca, ale coś wspaniałego tulić tą kochającą istotę w swoich ramionach, tulić to małe kochane ciałko. Widzieć jak się rozwija. Nie chcę być dziś smutna. W końcu i tak jestem ogromną szczęściarą! Mam cudownego męża i cudownego synka. Chcę z całych sił być za to wdzięczna!



Komentarze

  1. Dawno mnie tu nie było, a tu taka wiadomość :(
    Bardzo mi przykro z powodu Twojej straty, nawet nie wiesz jak bardzo wiem co czujesz. U mnie za tydz. minie rok odkąd straciłam pierwsze dzieciątko. Co z tego, że to był 7 tydz. widziałam bijące serduszko, dla mnie to już było dziecko. Z jednej strony ogarnia mnie smutek, teraz miałoby jakieś 4 miesiące, a z drugiej strony cieszę się, że noszę pod sercem zdrową córeczkę, którą zobaczę za 2,5 miesiąca.
    Łączę się z Tobą w bólu, bo choć Twoje szczęście nie trwało długo, to wiem, że już zdołałaś pokochać tę małą kropeczkę. Jednak czas leczy rany, uwierz mi. Jeszcze masz do tego synka, który na pewno dodaje Ci wiele energii :) o mężu nie wspominając. Widocznie nie było Wam jeszcze pisane zostać rodzicami po raz drugi, ale wierzę, że niebawem znów uda Wam się ujrzeć 2 kreski tak jak i to było w naszym wypadku :) Powodzenia

    I spóźnione, ale szczere życzenia z okazji urodzin :* dużo zdrówka, szczęścia i oczywiście 2 kresek na teście :)

    Pozdrawiam,
    Mama Aniołka

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty