Mężczyzna w staraniach
Dziś mamy Dzień Ojca, więc pomyślałam, że warto by coś napisać na temat mężczyzn w staraniach. Mam wrażenie, że temat często traktowany jest po macoszemu. Jest tak głównie dlatego, że to kobiety mocno przeżywają starania, jako te, które mają zajść w ciążę i ją utrzymać, noszą dziecko pod sercem. Mężczyzna jest kreatorem, ale stoi zawsze trochę z boku. Nie zmienia to jednak faktu, że panowie są najczęściej równie mocno zaangażowani w starania, jeśli oficjalnie w parze postanawiamy się starać o dziecko.
Bardzo często spotykam się z takimi stwierdzeniami, że to przecież kobieta poddaje się serii badań, chodzi regularnie do ginekologa, a mężczyźni właściwie to nic nie robią i jeszcze mają problem z badaniem nasienia, a to takie nic nie znaczące, małe poświęcenie. Myślę, że nie do końca tak jest. To znaczy, nie odbieram kobietom, że faktycznie z racji bycia przyszłym "mieszkaniem" dla dziecka są skazane na więcej badań i wizyt, ale globalnie to kobiety zdecydowanie częściej korzystają ze służby zdrowia. Jednak do sedna - czy to faktycznie taki pikuś i czy trzeba mężczyznę od razu wysyłać na badania nasienia?
Za starania uznajemy regularne współżycia co ok. 2-3 dni przez cały cykl (a nie tylko wtedy kiedy wydaje nam się, że mamy dni płodne). Za stan wymagający diagnozy w kierunku ewentualnej niepłodności uznaje się granice roku, czyli roku właśnie takich regularnych starań z seksem co 2-3 dni. Po tym roku to właśnie mężczyznę diagnozuje się najpierw ponieważ u niego to jedno badanie, a u kobiet jest cały szereg badań do zrobienia. I teraz pomyślmy, jak wiele kobiet usilnie namawia, niekiedy wręcz przymusza partnera do takiego badania zanim w ogóle zaczną się starać! Albo po 2-3 miesiącach bez powodzenia. A argumenty są takie, że ona się bada, albo że jemu nie zależy, że to TYLKO badanie nasienia.
Tylko czy my w gabinecie ginekologicznym mamy się onanizować w celach badania? Może spróbujmy sobie wyobrazić taką sytuację. Czy jest to faktycznie badanie przyjemne, komfortowe? Czy jest takie proste? To jest według mnie jedna strona medalu. Jest też druga. Wymagając takiego badania podważamy płodność mężczyzny. Może nam się wydawać, że faceci są twardzi, nic ich nie rusza i powinni do tego podchodzić na chłodno (co pewnie nie raz robią), ale bardziej lub mniej zawsze jest to stres i poczucie, że "on nie jest w stanie dać jej dziecka" albo co gorsza "ona we mnie wątpi". Kwestie płodności są mocno zakorzenione w głowie mężczyzny czy tego chcemy czy nie. Stąd to powiedzenie o posadzeniu drzewa, zbudowaniu domu i.. no właśnie.. Może to czasem brzmi nawet głupio, ale z obserwacji wiem, że to u mężczyzn występuje, nawet kiedy mówią, że pikuś i dla powodzenia zrobią wszystko. To tak jak my - badamy się, ale w gruncie rzeczy boimy się, że coś z nami nie tak, przez co ciąży brak. Mężczyzna, który nie jest w stanie spłodzić potomka już sam ma w głowie obawy, a dorzucając do tego partnerkę, która płacze przy każdym okresie albo wylicza dni płodne i ciągle namawia na badania nasienia.. Cóż, może się nieraz nawet tych starań odechcieć.
Wiem, że sporo osób tego wpisu nie zrozumie, powie "a mój mąż/facet zrobił wszystko żebyśmy mieli dziecko i zrobił badanie, korona mu z głowy nie spadła". No i jasne, nie hejtuję absolutnie potrzeby robienia takich badań. Jedynie próbuję zwrócić uwagę, że tak jak my mamy swoje miejsce w tworzeniu nowego życia, tak ma je także mężczyzna. I korona może i nie spadła, co nie znaczy wcale, że badanie było przyjemne i obojętne dla badanego.
W tematyce starań najczęściej patrzy się na kobiety, ale to nie znaczy, że mężczyzna nie przeżywa niepowodzeń. Podchodzi do sprawy zadaniowo, a zadanie nie zostaje wykonane. Znam wielu mężczyzn, którzy bardzo pragną dziecka, równie mocno co kobiety, to nie jest przypisane do płci kto pragnie bardziej. Bardzo często jednak męski charakter sprawia, że martwią się tym "w środku", bo stają na wysokości zadania i chcą być wsparciem dla partnerki.
Myślę, że dobrym pomysłem i wyrazem zrozumienia oraz szacunku, jest ustalenie na wstępie jak mocno chcecie oboje być zaangażowani w starania. Decydować czy stosujecie jakieś metody, np. kobieta czy chce mierzyć temperaturę albo robić testy owulacyjne, a mężczyzna czy chce pomagać w wypełnianiu książeczki płodności albo brać jakieś suplementy. Czasem warto postawić na spontan, a czasem ktoś chce być zaangażowany we wszystko, znać dni płodne partnerki. Dla kogoś innego to może kreować dodatkowy stres, a to jak wiemy płodności nie pomaga. Zdarza mi się czytać, że kobieta czegoś od faceta chce, żeby coś łykał, pił, szedł gdzieś się badać. Często z dużą niecierpliwością stosowane są naciski, szantaże emocjonalne pod tytułem "skoro nie chcesz się zbadać to ci nie zależy". Tak być nie powinno, bo brakuje w tym partnerstwa i szacunku. Nie powinno się nikogo do niczego zmuszać. Wierzę, że świadomy, odpowiedzialny mężczyzna, który pragnie dziecka tak jak jego partnerka, na pewno nie zlekceważy zaleceń lekarzy o konieczności wykonania badań bez ciągłego namawiania na nie. Jeśli natomiast mężczyzna mimo wyraźnych wskazań lekarskich nadal nie chce wykona badań, być może oznacza to, że nie czuje się na rodzicielstwo dostatecznie gotowy, a czy jest sens kogoś zmuszać do tak ważnego kroku?
Dawno mnie tu nie było. Przepraszam, że wcześniej nie pisałam jak z rozwiązaniem i w ogóle, ale malutka przewróciła mój świat do góry nogami! Teraz jak już obie złapałyśmy trochę rytmu, zdarza mi się znaleźć czas dla siebie :)
OdpowiedzUsuńGeneralnie malutka urodziła się zdrowa i ma na imię Julcia, ale poród niestety nie odbył się bez ekscesów. Termin miałam na 24 czerwca, 25 poszłam do szpitala, bo nie chciałam zacząć rodzić w domu. Ściemniłam, że niby mam skurcze nieregularne, inaczej by mnie nie przyjęli i wykrakałam. Zaraz po przyjęciu faktycznie zaczęłam coś czuć i KTG też pokazywało skurcze. W nocy średnio spałam, bo te skurcze coraz bardziej mnie budziły i stawały się regularne. Rano bolało coraz bardziej. Poszłam ok. 12 do lekarza, żeby mnie zbadał. Powiedział, że szyjka rozpulchniona, ale zamknięta. Za 2 h znowu poszłam, ale inny lekarz powiedział, że od 12 nic się nie zmieniło, nadal 2 cm... Pomyślałam, jak to, przecież wcześniejszy powiedział, że zamknięta szyjka. Widocznie w jakimś protokole badań musiał napisać, że są 2 cm. Po południu już skurcze stawały się nie do zniesienia, aż mnie łamało w pół i nie mogłam mówić. Na badaniu były 3 cm. Jak mój mąż pojechał już do domu ok. 18-19, ja starałam się nieco drzemnąć, ponieważ poprzedniej nocy licho spałam, ale skurcze były tak intensywne, że co chwile leciałam do ubikacji na korytarzu za potrzebą. Lekarka mnie zbadała i powiedziała, że jest 5 cm. Dzwoniła na porodówkę, ale mówili jej, że niby są same cesarki i nie ma lekarzy (była to ściema, bo pinda która mnie potem przyjęła, chciała spać). W końcu odleciał mi czop. Lekarka kazała mi spakować rzeczy, zadzwoniłam po męża, który przyjechał jak już szłyśmy na porodówkę. Położną miałam bardzo niemiłą. Była to godz. 23 i była zła, że nie może sobie pospać. Zmierzyła mi biodra, wody mi odeszły, a skurcze były tak mocne, że nie mogłam wytrzymać, a to było tylko 6 cm. Powiedziałam, że chcę znieczulenie, bo od maja było dostępne w naszym szpitalu, wcześniej rodziło się tylko na żywca. Kazały mi wziąć prysznic. Znieczulenie dostałam ok. 3 w nocy dopiero i wtedy podłączono mi KTG. Pani anestezjolog bardzo miła, siedziała ze mną i z mężem całą noc, pytała jak się czuję, rozmawialiśmy sobie. Położna przychodziła tylko co godzinę sprawdzać rozwarcie, które zwiększało się 1 cm na godz. Ostatnie miało już 8 cm. Ucieszyłam się, bo to znaczyło, że niedługo zacznę rodzić. Ok. 6 przyszedł lekarz rezydent. Powiedział, że jest 5 cm, może 6. Byłam w szoku, przecież przed chwilą było 8. Podszedł do biurka, a ta niemiła położna zapytała go, co robimy, a on, żeby dzwonić po lekarza. Gdy przyszedł powiedział, że całe KTG od 3 w nocy jest złe, gdy spojrzałam dziecko miało tętno 200! Byłam w szoku. Gdy chodziłam na kontrolne KTG przy tętnie 170 już maszyna piszczała, a tu była cisza. To babsko musiało je przyciszyć, żeby jej nie budziło i żeby mogła spokojnie spać! Powiedział, że wody są zielone, a ona, że gdy odeszły o 1 były czyste, a w książeczce są wpisane zielone! Lekarz do mnie, że jest stan zagrożenia życia dziecka i czy zgadzam się na cesarkę. Bez wahania się zgodziłam i w moment wylądowałam na stole operacyjnym. Malutka miała wysokie CRP przez te zielone wody i musiała dostawać antybiotyki, ale na szczęście na strachu się skończyło. A co najlepsze, lekarz mi powiedział na sali, że i tak bym jej nie urodziła, bo jestem za wąska. Później sobie tak myślałam, że dobrze, że jednak wzięłam to znieczulenie i skończyło się jak skończyło, bo gdybym się zawzięła na poród bez, to zapewne mała nie chciałaby wyjść i musieliby jej łamać barki żeby wyciągnąć :c Co nie zmienia faktu, że położną miałam straszną, zero wsparcia, zero zainteresowania, na dzień dobry powiedziała mi, że mam hemoroidy. Łał, sama doskonale o tym wiedziałam. Babsko o mało co mi nie zabiło dziecka. Aż się zastanawiam czy nie napisać na nią jakiejś skargi.
Sorki, że tak się rozpisałam, ale nie da się tego opowiedzieć w skrócie. Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku i starania idą pełną parą <3
pozdrawiam i całuję mocno!
Mama Aniołka i Julci
Na Twoim miejscu pisałabym skargę, za dużo dziwnych nieścisłości w Twoim porodzie. Biodra mierzy się już na izbie przyjęć i wtedy absolutnie nie jest się dopuszczanym do porodu siłami natury! Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło i w końcu tulisz ukochaną córeczkę, serdecznie gratuluję! :) Dziękuję że podzieliłaś się swoimi doświadczeniami :) Ja zaraz zabieram się za pisanie pewnego posta :)
UsuńWiele mężczyzn nie dopuszcza do siebie myśli, że mogą pojawić się problemy z ich płodnością i czasem odmawiają wszelkich badań, które w staraniach o dziecko są kluczowe. Polecam wejść sobie na stronę https://apteline.pl/artykuly/co-wplywa-na-plodnosc-kobiet-i-mezczyzn/ i przeczytać wszystkie informacje. Myślę, że może Wam bardzo ten artykuł pomóc.
OdpowiedzUsuńDokładnie tak jest, często zwyczajnie wypierają z myśli, że problem może leżeć po ich stronie, czują się wtedy "niemęsko", że nie są w stanie podołać tak ważnemu zadaniu, czują się niekompletni. Czyli w gruncie rzeczy dokładnie tak samo, jak kobiety gdy nie są w stanie zajść bądź utrzymać ciąży, z tym, że u mężczyzn to też sprawa honorowa.
Usuń