Moja córka Stefcia...
"Nie ma stópki tak małej, by nie mogła zostawić śladu..."
To już tydzień. Cały tydzień zbieram się do tego wpisu, do tego, żeby wyrzucić z siebie te wszystkie emocje, poukładać w głowie słowa, ale nie udaje mi się.. Może więc zacznę od początku, choć pewnie znacie już koniec...
Dokładnie tydzień temu z samego rana zamartwiałam się o synka, miał wysoką gorączkę, zapewne załapał coś w żłobku, czułam frustrację, gdy do tego w łazience zobaczyłam na papierze nieznaczne plamienie, pamiętając rady jakich zawsze udzielałam, wiedziałam, że muszę jechać do szpitala to skontrolować. Do usg genetycznego został mi tydzień, a i tak chciałam podejrzeć dzidziusia. Przestraszyłam się, ale nie brałam pod uwagę niczego poważnego, plamienie było malutkie, ale zawróciłam męża z pracy i pojechałam do szpitala. Tam wyczekałam się 3 godziny na Izbie Przyjęć, zobaczyłam sporo kobiet do porodu i wyobrażałam sobie, że w grudniu przed świętami to ja będę czekać na moje maleństwo. Niepokój jednak mnie nie opuszczał. Gdy pani doktor coraz dłużej wpatrywała się w monitor nic nie mówiąc już wiedziałam, że jest źle.. W końcu łzy same poleciały i usłyszałam, że trwa to tak długo bo niestety nie widać bijącego serduszka.. Trafiłam na izbę 11+3, dzieciątko zatrzymało swój rozwój na 8+2.. niedługo po usg na którym to serduszko zobaczyliśmy i w końcu trochę odetchnęliśmy.
Świat mi się zatrzymał... przyjęcie na oddział, jak stałam, bez niczego, nie mogłam powstrzymać szlochu, a do męża zdołałam powiedzieć, że nasz dzidziuś umarł w brzuszku... Nie da się opisać słowami co wtedy czułam, ani co nadal czuję. To jest najgorszy koszmar jaki kobieta w ciąży może sobie wyobrazić, najgorsze słowa, najgorsza diagnoza. Nie zliczę łez jakie wtedy wylałam, świat mi się rozpadł na milion kawałków. Wszystkie marzenia legły w gruzach, a uwierzyłam już, że będzie dobrze, że będzie pięknie.. Nagle kupowanie mieszkania wydało mi się bzdurne i niepotrzebne, bo przecież spieszyliśmy się, gdyż miało być dla czwórki.. W grudniu Kazio miał zostać starszym braciszkiem, po to się odstawialiśmy z karmieniami...Wybraliśmy już imiona...
Dzień później dostałam tabletki, które miały indukować poronienie. Po 3 godzinach zaczęły się skurcze... Rodziłam moją Kruszynkę w łazience szpitalnej, wszystko widziałam, miałam skurcze porodowe, w pewnym momencie prawie zemdlałam, robiło mi się głucho w uszach, ciemno przed oczami, ale miałam cel... cel, by moje dziecko się urodziło, by można było zbadać jego płeć, byśmy mogli nadać mu imię, poznać jak należy, potraktować jak trzeba. To było najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu i nie chcę opisywać szczegółów, ale gdy urodziłam to płakałam tak mocno, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Leżąca na tej samej sali dziewczyna zawołała położną a ta niemal szeptem powiedziała, że sprawdzi pojemnik, a następnie też szeptem powiedziała, że już się stało, żebym się teraz położyła i odpoczęła. Z płaczu przegryzłam dolną wargę do krwi. W Dzień Dziecka straciłam swoje dziecko. Jednego dnia czułam jego obecność, czułam je fizycznie u dołu brzucha, kolejnego czułam się jak pusta skorupa. Mimo tego porodu konieczny był zabieg łyżeczkowania dzień później, dzięki temu mogłam szybciej wyjść do domu do chorego Kazia i do męża. Miałam nadzieję, że skupię się na synku i choć trochę nie będę myśleć.
Dziś dowiedziałam się, że moja Kruszynka była dziewczynką.. Czułam to od początku, nawet imię samo pojawiło mi się w głowie nie wiadomo skąd. Moja córeczka ma na imię Stefania - Stefcia.. Miała mieć pokój razem ze starszym bratem w nowym mieszkanku, miała odziedziczyć po nim łóżeczko i fotelik. Miałam kupić pierwszą w życiu maleńką sukieneczkę. Miała być tatusia oczkiem w głowie... Miała być z nami na weselu mojego brata... Teraz jest naszym Aniołkiem w niebie...
Wciąż dużo płaczę, nie umiem się pogodzić ze złym losem, z nieszczęściem. Wszyscy mówią, że muszę być silna, że "dobrze, że nie na późniejszym etapie", ale mnie to wcale nie pociesza.. Kochałam moje dziecko od samego początku, odkąd zobaczyłam dwie kreski.. zawsze tak mam..
Być może zrozumieją mnie inne mamy, które straciły swoje maleństwa. Być może ktoś powie, że to nie było dziecko, że umarło bo tak musiało być, że to nie był poród, że przesadzam. Nie interesuje mnie to. To moje dziecko, kochałam je nad życie, tak jak Kazia, zrobiłabym dla niej wszystko. Nikt nie powinien tego przechodzić, takie historie nie powinny się przydarzać, a przydarzają się bardzo często. Co więcej jest to temat tabu, mało się o tym mówi, nie każdy wie, że nawet na takim etapie, na jakim była Stefcia można starać się o oznaczenie płci dziecka, można także pogrzebać jego szczątki. Można uzyskać skrócony urlop macierzyński. Można, ale nie trzeba. Nie zawsze kobiety wiedzą jak to zrobić, nie każdy szpital, nie każda położna udziela rzetelnych informacji. Jest to sytuacja pełna bólu, cierpienia, szoku, zagubienia. Łatwo wtedy odpuścić, poddać się. Mnie pomogła niesamowicie moja kochana kuzynka, która zaangażowała w pomoc
Matkę Prawnik - Kasię Łodygowską, osobę tak bardzo ciepłą i kochaną, że tak bezinteresownej pomocy nie otrzymałam jeszcze chyba nigdy od nikogo - to właśnie ona pomogła mi zrozumieć jak to wygląda od strony przepisów, co należy się kobiecie w mojej sytuacji, ale też wsparła dobrym słowem, że mam prawo do swoich emocji, płaczu, żałoby i traktowania dziecka jako dziecka. A możecie mi wierzyć jak często jest to bagatelizowane, a najczęstsze słowa jakie można usłyszeć to "tak się niestety zdarza", "to statystyka".. No tak, tylko zdarza się właśnie mnie, tobie, jej...
Chcę o tym mówić. Pisać. To mega trudne. Mam wrażenie, że odkąd tylko się o tym dowiedziałam weszłam na jakiś kompletnie kosmiczny poziom odwagi zarówno z porodem jak i postanowieniem by poznać płeć oraz by o tym wszystkim mówić. To takie trudne, że muszę się tym dzielić, bo wiem, że nie jestem sama, że nie jestem jedyna. Wiem, że są osoby, które szukają wsparcia po stracie, które szukają odpowiedzi na pytanie DLACZEGO? Które boją się kolejnej ciąży, boją się marzeń, boją się wierzyć w happy endy. A powinny, bo tak często jak zdarzają się straty, tak często się również udaje urodzić zdrowe dzieciątko. I choć może teraz jeszcze w to nie wierzę, to bardzo chciałabym uwierzyć, że i dla nas jeszcze zaświeci słońce.. Że wyjdziemy z tego silniejsi. Bo zapomnieć się nie da, nigdy. Ani nawet nie trzeba, bo jak zapomnieć o swoim dziecku..
W przeddzień porodu, gdy leżałam na szpitalnym łóżku do późnej nocy nie mogąc spać mimo tabletki nasennej, nagle poczułam potrzebę napisania wiersza. Nie robiłam tego od ładnych paru lat, pewnie z dekadę temu mi się to przydarzyło. Po prostu musiałam usiąść i napisać wiersz do mojego dziecka. Chcę go tu zostawić.
Jutro
dziś kochanie jeszcze jesteś tu ze mną
choć nie utulę Cię do snu
Bicie mojego serca nie będzie już otuchą
bo Twoje wstrzymało ruch
Dziś jeszcze moje słonko
uśniemy razem
Będziemy marzyć o tym co by było
gdyby los był bardziej łaskawy...
Dzisiaj będziemy tylko we dwoje
w obcych czterech ścianach
ale nic się nie bój i ja się nie boję
bo będę Cię prawie trzymać
na kolanach
Zostań moim aniołem stróżem
moim światełkiem w ciemności
moją pochwałą szczęścia
fragmentem wielkiej miłości
Zostań ze mną
tak pragnęłam poczuć Twoje ruchy
wyobrażę je sobie gdy przyjdzie pora
obejmą mnie słodkie duchy
Dziś moja Kruszynko będę dalej
szeptać Ci, choć już nie słyszysz
bo z całego serca nienawidzę ciszy
jaka mi zostanie gdy jutro
zabiorą mi część mnie, tak ważną
i tak kruchą..
Nie ma słów którymi można by
opisać moją miłość do Ciebie
Dziś - gdy jesteś tu ze mną
Jutro - gdy będziesz już w Niebie
Nie ma słów którymi można by
opisać moje cierpienie
Dziś - gdy to nasz dzień ostatni
I jutro - o którym nic nie wiem
Śpij słodko moje Maleństwo
tak wszyscy Ciebie kochamy
choć świat kręci się dalej
Nigdy nie zapomni serce Mamy...
Przeszlam to samo 2 lata temu. Stracilam synka w 25+5 �� w tym okresie bylo mi bardzo ciezko. Ciagle plakalam. Gdy widzialam inne dzieci ktore byly z tego samego roku ciagle rozmyslalam. Jakby to bylo razem z synkiem Gabrysiem sie bawic itp. W szpitalu mialam dobra opieke. Tylko nie bylo dnia kiedy nie rozmyslalam czy to nie moja wina. Nie moglam sluchac tych wszystkich ludzi co skladali mi kondolencje bo ciagle chcialo mi sie wyc. Na szczescie mialam ogromne wsparcie w narzeczonym i mojej rodzinie. Pomogli mi przy wszystkim zwiazanym z pogrzebem mojego aniołka. Sama nie dalabym rady. Teraz po dwoch latach urodzilam coreczke. Chociaz kazdego dnia juz od poczecia balam sie sie o nia by wszystko bylo dobrze. W 36tyg trafilam do szpitala a w 38 tyg juz urodzilam przez cc. Teraz jestesmy w domku i ciesze sie z kazdego dnia spedzonego z nia. Wiadomo poczatki byly trudne dla mnie. Ale rodzina pomogla mi. Wiem ze moge na nich liczyc w kazdym momencie. Wiadomo brakuje nam naszego aniolka. Ciagle mam go przed oczami bo mialam mozliwosc po porodzie go objąć i pozegnac sie. Jednak nie zycze zadnej kobiecie to przechodzic. Rowniez nie moge zrozumiec tych matek co zabijaja swoje dzieci lub porzucaja np na smietniskach itp. Ja za swoje pierwsze zycie bym oddala tylko by byl z nami. Ale tak musialo sie stac w tym moim zyciu bym mogla teraz miec moja kruszynke Majke przy sobie.
OdpowiedzUsuńNie masz pojęcia jak bardzo mi przykro. Byłam święcie przekonana, że wszystko będzie dobrze, nie dopuszczałam nawet myśli, że coś może pójść nie tak. Rok temu też przez to przechodziłam, Aniołek miał termin na 6 grudnia, na urodziny mojej mamy, ale niestety, los tak chciał. Nawet nie poznałam płci. U mnie w szpitalu po prostu dają tabletki i tylko sprawdzają przez usg czy wszystko się oczyściło. Poród był mordęgą. Wszyscy mnie pocieszali, że czas leczy rany, że pewnie było chore itp. itd. Ja ciągle siebie obwiniałam, a z czasem było gorzej. Tęsknota była tak wielka, że nie dawałam sobie rady sama ze sobą. Szybko chciałam zajść w kolejną ciążę, nienawidziłam tych samotnych dni sama w domu. Pomimo tego, że termin mam równo za 2 tyg. i cieszę się niesamowicie, że zobaczę moją wyczekaną kruszynkę, to są dni, że myślę o tym pierwszym małym bąbelku.Nigdy go nie zapomnę, zawsze będzie w moim sercu i wiem, że będzie małym aniołem stróżem dla mojej córci.
OdpowiedzUsuńWiem, że łatwo się mówi, ale życzę Ci dużo siły i wytrwałości po stracie. Doskonale wiem przez co przechodzisz i mam nadzieję, że nie będzie Ci już dane więcej tego doświadczać, a przy następnych 2 kreskach dzieciątko urodzi się całe i zdrowe. Wierzę z całego serca, że będzie dobrze. Musi być. Limit nieszczęść już na pewno wyczerpałaś.
Życzę zdrówka dla Ciebie, Kazia i Męża. Tulę mocno!
Mama Aniołka
Dziękuję Ci bardzo za słowa wsparcia. Mnie na szczęście poinformowano o moich prawach więc z męzem nim dostałam tabletki mielismy czas podjąc decyzję. Musieliśmy zgłosic chęc oddania materiału do badania genetycznego płci, za które musieliśmy zapłacić ale dzięki temu mogliśmy nazwać córeczkę a ja korzystam ze skróconego urlopu macierzyńskiego. Wiadomo, że nikt i nic nie zastąpi mi Stefci, ale nie chcemy się poddawac bo marzymy o większej rodzinie. Tobie życzę szczęśliwego rozwiązania, pochwal się koniecznie. Ściskam!
UsuńRozumiem Twój ból tak dobrze... Poroniłam 5 razy. Dla lekarzy to 5 obumarłych ciąż, dla mnie pięć utraconych dzieci. Najwcześniejsze poronienie to 5/6 tydzień, najpóźniejsze 14t 6d. 2 dziewczynki, jeden chłopiec, w pozostałych dwóch przypadkach nie robiłam żadnych badań po stracie, bo było za wcześnie i roniłam w domu. Dziś już nie płaczę, choć cierpię. I nadal czekam na mój czas, na mój cud, mamy z lekarzem plan działania, bo przy zespole antyfosfolipidowym jest szansa na urodzenie dziecka - i tej myśli się trzymam. Mimo to, dwie kreski na teście to nie radość i łzy szczęścia, a strach, czy wszystko będzie dobrze...
OdpowiedzUsuńOgromnie Ci współczuję.. Strata dziecka jest czymś okrutnym i niewyobrażalnie bolesnym. Przeżyłaś to aż tyle razy.. To straszne :( Rozumiem Cię, dwie kreski to jeszcze nawet nie 1/3 sukcesu, to jedynie cień szansy.. Nie mniej z całego serca życzę Ci spełnienia marzenia o dziecku, bo wiem i wierzę mocno że naprawdę się uda!
Usuń