Nowy cykl, nowe nadzieje

Każdy, kto stara się o dziecko dłużej niż kilka miesięcy (niekiedy też ci, którzy dopiero zaczęli starania - zależy od człowieka) przechodzi takie psychologiczne etapy powiązane z całym cyklem. Czekamy z ogromną niecierpliwością na możliwość zrobienia testu, jeśli jest negatywny i przychodzi miesiączka to następują smutek, żal, złość a potem... A potem jest znów lepiej, zgodnie z zasadą raz na wozie raz pod wozem :)

Ja właśnie zaczynam nowy cykl starań. Siódmy. Nie wmawiam sobie, że siódemka jest jakaś szczęśliwa choć nie ukrywam, że to moja ulubiona cyfra. W każdym razie miesiączka się skończyła, przestałam czuć się jak opuchnięty mały słonik, moje piersi z powrotem mieszczą się w biustonoszach i energii do wszystkiego jakby więcej. Właśnie zrobiłam sobie paznokcie, gotuję obiad i w ogóle wiosna więc życie jest dużo lepsze niż jeszcze tydzień temu. I choćbym nie chciała to gdzieś tam z tyłu głowy zawsze pojawia się taka mała, brzęcząca myśl, że "a może to właśnie ten cykl kiedy pojawi się nasz Bąbel?". Myślałam nad tym sporo i nastawianie się na pewno nie sprzyja. Doczytałam się w końcu, że leki na tarczycę mogą wpływać na wyraźniejsze odczuwanie cyklu, stąd pewnie te objawy, których wcześniej u siebie nie zauważałam, teraz już na pewno nie będę ich traktować jak ciążowych, co oznacza znów spokojniejszy cykl. Wiem, że sednem jest skupienie się na mnie i mężu, na łączącej nas relacji. Dochodzę do wniosku, że oczywiście, pragniemy oboje dziecka, ale ono się pojawi we właściwym momencie, my tylko musimy się sobą cieszyć.

Nowy cykl to zawsze nowe nadzieje. Nawet jeśli się nie nastawiamy, nie liczymy jak szalone kiedy dni płodne, co kiedy powinniśmy się kochać, nie mierzymy temperatury, czy nawet mówimy, że "aa, może i lepiej, może na razie lepiej nie mieć dziecka" to i tak w naszej głowie gdzieś ta myśl uciążliwie bzyczy, bo nie da się nie chcieć, kiedy się chce. Ale moje nadzieje są w tym momencie ustabilizowane, że tak to ujmę. Początkowo bardzo chciałam zajść w ciążę tak, by urodzić w 2017 roku. Na ten moment marzec to w sumie ostatnia szansa na to, a że nie nastawiam się, że akurat jakimś cudem miałoby być tak super, że by się udało, to po prostu już uznaję, że to bez różnicy. 

Nowy cykl, ambiwalentne emocje. Są dni, kiedy bardzo się boję, czy mogę zajść w ciążę i mieć dzieci, ale zdecydowanie częściej mam w sobie ogromną pewność, że zostanę mamą, taką pewność 99,9%. 

Trzymajcie jeszcze tylko kciuki za dobre wyniki antyTPO, które na dniach będę odbierać.

Komentarze

  1. Bardzo mi się podoba pani blog. Jestem na tym samym etapie. Naszła mnie taka refleksja, że zazwyczaj 2 kreski oznaczają rozpacz, ale dla nas starających się o dzidziusia to każdy raz kiedy jest tylko jedna kreska staje sie powodem do łez...
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za opinię i natchnienie do posta. Myślę, że nie można tak mówić, że zazwyczaj oznaczają rozpacz. Powiedziałabym, że często są zaskoczeniem i są nieplanowane. Dla nas jest to świadomy wybór, czekamy na nie i dlatego ciężko znosić porażkę. I nie ma w tym nic złego o ile ten ból nie bierze góry, nie zwycięża nad nami. Bo przecież ZAWSZE jest nadzieja, ta brzęcząca :) Pozdrawiam Cię Karolino serdecznie, głowa do góry :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty