"Mój mały Hashimotku"...


Małpiatka się spóźnia, tylko dzień, ale zawsze coś. Biorę płytkowy test ciążowy, patrzę, a tam dwie grube krechy, wychodzę z łazienki, pokazuję koleżance. Lecę na fejsbuka, na grupę staraniową pochwalić się moim dziewczynom, co tak dzielnie zaciskały kciuki. Łzy mi ciekną ze szczęścia, szok ogromny. I nagle dociera do mnie... "przecież to tylko sen, przecież to nieprawda, obudzisz się i będzie ci tylko gorzej".. I budzę się. Wspominam jeszcze przez chwilę to ogromne szczęście z dwóch kresek. Małpiatka naprawdę się dzień spóźnia, więc myślę, co mi tam, może sen się spełni. Biorę jedyny test płytkowy jaki mam w domu, robię, czekam. Nic, pustka, biel, nawet nie szukam cienia kreski, bo go tam nie ma. Sen mnie okropnie oszukał. Czuję zrezygnowanie, ale to nie wszystko...

Kilka dni po tej sytuacji mam wizytę u endokrynolożki, wyniki znowu paskudne, TSH w nadczynności (stąd pewnie to ostatnio gorsze samopoczucie), przeciwciała przeciwtarczycowe antyTPO dodatnie. Endokrynolożka potwierdza Hashimoto, obraz usg wyraźnie na to wskazuje, do tego przeciwciała. Ważną kwestią jest tutaj, że wypytała mnie o cykl i mierzenie temperatury, także jak widać lekarze polecają taką obserwację - jak jest owulacja to jest dobrze.
Głos mi drży, ale udaje mi się go opanować i pytam jej, jako że trochę sobie poczytałam, czy u osób z Hashimoto może istnieć problem z zagnieżdżaniem zarodka? Nie wiem czemu, ale liczyłam na odpowiedź w stylu "nic się pani nie martwi, zajdzie pani z ciążę", ale na pewno nie na "niestety połowa badań potwierdza, że Hashimoto utrudnia zagnieżdżenie, a połowa badań nie potwierdza, także pół na pół". 

Wróciłam z badań, udało mi się nie płakać, nie złościć się, miałam w sobie dziwny spokój. Dopiero jak zobaczyłam męża, to delikatnie byłam na granicy łez, a on powiedział do mnie "hej mój mały Hashimotku". Kochany.. Wiem, że nigdy mi tego nie wytknie, nie obwini, choć w głębi siebie ja obwiniam siebie za to, że nie mogę zajść w naszą upragnioną ciążę. Wspiera mnie, kocha z całym tym nadbagażem, który noszę. Bardzo kocham mojego męża, jest najlepszym co mi się w życiu mogło przydarzyć, i wiem że z nim, nawet jeśli zostaniemy tylko z naszymi kotami będę szczęśliwa. Te słowa od wczoraj brzmią mi w głowie, wypowiedziane z miłością i czułością..
"Mój mały Hashimotku..."

A dziś wszystko wybuchnęło we mnie ze zdwojoną siła gdy zobaczyłam kobietę z dzieckiem, siadającą naprzeciwko mnie w autobusie i pod powiekami zakwitły łzy, które starałam się zdusić jak najlepiej umiałam. Nie wiem czemu, ale przyszła mi do głowy myśl, że ja być może nigdy nie będę w takiej sytuacji. Nie wiem już sama czy wierzyć, czy nie mieć nadziei, nie robić sobie nadziei. Z jednej strony wiem, że są kobiety, które z Hashimoto mają dzieci, z drugiej strony wiem, że już na wstępie mam rzucane coraz to kolejne kłody pod nogi i strasznie się boję, czy to już wszystko, czy dopiero wierzchołek góry lodowej i powychodzą inne rzeczy...

Nie powinnam się smucić, ani stresować, ale muszę to wygadać, wyrzucić z siebie, przeboleć, pogodzić się, bo to choroba nieuleczalna, która będzie ze mną do końca życia. Musze ją jakoś oswoić, zaakceptować, przemyśleć wszystko. Na razie nie wiem co będzie dalej. Jak Scarlett O'Hara z "Przeminęło z wiatrem" mam ochotę "pomyśleć o tym jutro"...

Komentarze

  1. Lepsze hashimoto niż brak jajnika. Także głowa do góry- pesymistyczne nastawienie na pewno nie pomoże w tej sytuacji.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Hashimoto to nie wyrok jasne z Hashimoto cięzej jest osiagnąc ten wymarzony cel, ale nie jest to niemozliwe i ja goraco wierze, ze juz niedlugo bedziesz nam sie chwalic :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja urodziłam zdrową córeczkę z tą chorobą choć do końca nie chciało mi się wierzyć , nie wiem jak będzie tym razem czy nam się uda bo człowiek już starszy

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję dziewczyny, dajecie mi kopa do działania, nie mam zamiaru spoczywać na laurach.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty